niedziela, 15 maja 2011

Noc Muzeów


Wczorajszy wieczór spędziliśmy oczywiście na odwiedzaniu muzeów. Pogoda dopisała, zabraliśmy suchy prowiant, picie i wyruszyliśmy. Dzieciaki bawiły się wyśmienicie, a i my znaleźliśmy coś dla siebie. Ale przede wszystkim poczuliśmy się zainspirowani, i poczyniliśmy plany na kilka kolejnych wycieczek. Okazało się także, że Kalina jest niezmiernie zafascynowana zwiedzaniem. Podobało jej się wszystko, zajęcia dla dzieci, chodzenie z miejsca na miejsce, oraz muzea z "dorosłymi" ekspozycjami. Gaja też dość długo wesoło biegała dookoła, aż w końcu przyszła na ręce z widoczną chęcią - spać. Zasnęła i nic nie zdołało jej obudzić, nawet pokaz bębniarski :)
Nasuwa mi się kilka refleksji - przede wszystkim szkoda, że noc muzeów jest tylko raz do roku... A poważnie - jest to świetna impreza. Wiele muzeów zorganizowało specjalne zajęcia dla dzieci, a także różnego rodzaju dodatkowe atrakcje - warsztaty, koncerty, pokazy. Dziwi mnie natomiast tłum ludzi w jednym miejscu i spokój w innych. My początkowo wybraliśmy się do Centrum Hewelianum, zwiedziliśmy tam niewiele, za to Kalina wzięła udział w konkursie plastycznym. Do głównych wystaw były takie kolejki, że postanowiliśmy tu wrócić innym razem - godzina,dwie stania to nie dla nas. Poszliśmy dalej - do Muzeum Narodowego. Tutaj już było dużo spokojniej, dla dzieci były zorganizwane dodatkowe atrakcje, a dla wszystkich - pokazy tańców, koncert bębniarski i inne. Oczywiście poszliśmy jeszcze dalej, a koło północy Kalina zachciała do domu - wsiedliśmy więc do "muzealnego" autobusu, który podwiózł nas na parking, gdzie czekało auto. Dojechaliśmy do domu zmęczeni, ale zadowoleni.
Jednym słowem Noc Muzeów, mimo swej późnej pory, okazała się być wspaniałą imprezą dla dzieci. Wszędzie, gdzie się wybraliśmy, czuliśmy się bardzo dobrze. Staraliśmy się tak modyfikować pomysły i trasę wędrówki, by wszyscy byli zadowoleni. A poza tym spacer po staramy mieście Gdańskim, ciepłym wieczorem, jest sam w sobie wydarzeniem przyjemnym :)

wtorek, 10 maja 2011

Blaski i cienie


Macierzyństwo przedstawiane jest wszędzie w samych superlatywach. Mama karmiąca niemowlaka łyżeczką w czystym i słonecznym pokoju. Rodzina na łące, dzieci biegają, dorośli siedzą przy piknikowym kocu. Mama podaje obiad do stołu i wszyscy chętnie zajadają. Uśmiechnięte dzieci, uśmiechnięte mamy. Przecież dziecko przynosi same miłe chwile...
Życie jednak nie jest aż tak różowe. Miło jest pokazywać tylko pozytywne strony, ale prawda wygląda nieco inaczej. Małe dziecko oczywiście jest cudowne, kochane i nie powtarzalne. Ale czasem jest marudne, czasem przeziębione i zazwyczaj brudne już pięć minut po ubraniu czystych ciuchów. No przynajmniej Gaja tak ma, Kalina czasem i do obiadu jest prawie czysta ;)
A mama jak to mama - czasem jest po prostu zmęczona. Czasem ma dość prania, gotowania i sprzątania. Czasem chciałaby chwilę posiedzieć w ciszy. A czasem chciałaby sprzedać dzieci i uciec gdzieś na drugą stronę globu. Ja tak mam. Czasem...
Oczywiście nieprzespane noce, płacz, zmęczenie, pytania bez odpowiedzi, które sobie zadajemy - czy dobrze robię, czy to jest właściwe, czy na pewno - to wszytko mija. Patrzymy na nasze śmiejące się pociechy, dostajemy laurkę i znów zbieramy siły, i znów się nam chce. Niemniej jednak pamiętajmy, że istnieją też te gorsze chwile macierzyństwa, te trudniejsze dni. Pytanie i problemy z którymi zostajemy same, zmęczenie, krzyczące dziecko, obiadek lądujący na dywanie, płacz. Czasem nie wiemy co się dzieje, czasem nie umiemy znaleźć rozwiązania. Szczególnie młode matki są na to narażone. I taka myśl jak mantra: a miało być tak pięknie...
Czasem potrzebuję poczuć, że nie tylko ja nie mam siły. I choć mam najwspanialsze dzieci na świecie, to nie zawsze wiem co zrobić, szukam różnych rozwiązań, ścieżek, błądzę. Potem przybiega do mnie uśmiechnięta Gaja i rozgadana Kalina i już świat zaczyna kręcić się w pozytywną stronę :)

wtorek, 3 maja 2011

Majówka


No i wyruszyliśmy na majówkę. Kalina już od jakiegoś czasu wspominała, że chciałaby pojechać na biwak, a skoro zbliżał się długi weekend, postanowiliśmy skorzystać z okazji i odwiedzić powstający nieopodal domek ekologiczny. Mimo nie sprzyjającej pogody, dzieci zachwycone cały dzień spędzały kręcąc się nieopodal głównych wydarzeń, pomagając, zaglądając. Kalina chętnie uczestniczyła we wspólnym przygotowywaniu posiłku w kuchni polowej dla całej grupy (ponad 30osób). Rozkładanie "małego domku" też stanowiło nie lada atrakcję. Wieczorem, zmęczone maluchy szybko zasypiały w namiotowych śpiworach. A my spędziliśmy miły czas z ciekawymi ludźmi, ucząc się przy okazji nowych rzeczy o budownictwie ekologicznym a także o kuchni wegetariańskiej :)
Wyjazdy z dziećmi pod namiot to wspaniała sprawa, co roku udają nam się takie biwaki - nawet dla Gai to już nie pierwszy :) Spotykamy często ludzi, którzy podziwiają nas za odwagę, pytają jak nam się to udaje. Ale tak naprawdę większość dzieci uwielbia takie biwaki i dni spędzane na świeżym powietrzu. Oczywiście trzeba się odpowiednio przygotować - ciepły śpiwór, duży namiot i jakiś miękki koc, by wygodnie zasnąć (karimaty niestety są troszkę twarde...). My zawsze mamy ze sobą małą kuchenkę i jakieś szybkie przekąski dla głodnych maluchów. Oczywiście bierzemy też zabawki, ale na świeżym powietrzu jest tyle atrakcji - zbieranie kwiatów, zrywanie liści bazylii i wrzucanie ich do sałatki, ognisko, granie na bębnie - wszystko to sprawia, że często są one zbędne. Tak było i tym razem.
Wyjazd na biwak to wspaniały sposób spędzania czasu razem. Trzeba tylko przygotować ciepłe ubranie i nie przejmować się brudnymi ciuchami, pogodą i tym by posiłki były na czas. Trzeba zabrać dużo humoru i pozwolić dzieciom na swobodę i zaglądanie gdzie tylko zechcą. No i nie należy się obawiać zimnych nocy czy chłodnych poranków. Wszytko można opanować odpowiednimi ubraniami.
Polecam więc zapakować  plecak i wyruszyć na weekend lub na tydzień. Dzieci to wspaniali kompani takich wypraw :)

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Przedświątecznie

Święta to niejednokrotnie, pośpiech, sprzątanie i nerwowa atmosfera. Rodzice chcę zdążyć ze wszystkim na czas, dzieci często spychane są gdzieś w kąt, a zdanie nagminnie powtarzane to:"nie przeszkadzaj mi teraz". Nic dziwnego, że z takich dzieci wyrastają nastolatki, które nie lubią świąt, i jedyne co je trzyma przy wspólnym stole to obowiązek...
W tym roku, gdy powiedziałam Kalinie, że zbliżają się święta i trzeba przygotować ozdoby, wykrzyknęła: "hura, będziemy znów robić łańcuchy". Ucieszyła mnie ta reakcja i rzeczywiście postarałyśmy się zrobić łańcuch ze zwierzątek, ale w efekcie pięknie pomalowane przez Kalinę zwierzątka świąteczne po przyklejałyśmy na szyby.  Bo nasze pomysły ewoluują, zmieniają się i każdy może w każdej chwili dodać coś nowego. Staramy się podążać za pomysłami dzieci, nadać im tylko pewien początkowy kierunek i patrzeć gdzie młoda wyobraźnia dotrze. A miejsca do których docierają dzieci są naprawdę niesamowite :)
Oczywiście oprócz dekoracji świątecznych, jest też trochę pracy w kuchni i przy sprzątaniu. Kalina bardzo chętnie we wszystkim uczestniczy i staram się zawsze pozwolić jej choć spróbować robić to co chce. Odkurzanie i zmywanie to już stały punkt jej pomocy. Ale w tym roku chciała myć okna - i okazało się, że to jest rzeczywiście świetna zabawa. Prawie tak wspaniała jak śmigus-dyngus, który u nas trwał aż cztery dni (i nie wiadomo czy już się skończył)...

My staramy się święta przygotować wspólnie. Może przez to nie jest idealnie i nie wszystkie okna są umyte na czas, ale za to jest dużo radości i śmiechu. A o to przecież w czasie świąt chodzi.
Dużo świątecznego, rodzinnego czasu, mokrych podłóg i wielu uśmiechów...

środa, 20 kwietnia 2011

Ogrodowe porządki

Nadszedł wreszcie czas ogrodowania! Słońce świeci, raz jest cieplej, raz trochę chłodniej, ale codziennie staramy się korzystać z uroków ogródka. Pielimy, podlewamy, kopiemy lub po prostu leżymy na trawie machając nogami :) Kalina zna dobrze ten okres i jest zafascynowana pracami w ogrodzie, zaś Gaja stawia pierwsze kroki na nierównych ścieżkach. I jest jej wspaniale.
Gdy pierwszy raz po zimie wyszliśmy do ogrodu, Gaja była zachwycona. My przeglądaliśmy pozimowe szkody, zaś ona na czworaka starała się dotrzeć w różne miejsca. W pewnej chwili zobaczyłam ją leżącą na ścieżce, całą upiaszczoną i bez jednego buta. Śmiała się. Pozwolić dziecku na swobodę w ogrodzie, to pozwolić mu ubłocić się, pomoczyć rękawy czy buty, wybrudzić spodnie. A jednocześnie nasz maluch może nieskrępowanie podziwiać przyrodę, opiekować się kwiatami, oglądać motyle i słuchać śpiewu ptaków. Brudne, umorusane dziecko, które może wszystkiego dotknąć, złapać za motykę, nawet tą dorosłą i wsadzić rączkę w piach, to dziecko szczęśliwe. I dziecko, które się uczy, poznaje, doświadcza.
Pozwólmy naszym dzieciom na swobodę w ogrodzie. Czasem wyrwą nam kwiat, na który czekamy - w przyszłym roku też zakwitnie, czasem  podepczą świeżo skopaną ziemię - można przecież przekopać ponownie, czasem nawet poliżą jakiś kamień - zdarza się... Przede wszystkim jednak nauczą się czerpać radość z przyrody, obcować z nią. A to przecież ważne w dzisiejszym zabieganym świecie.

niedziela, 17 kwietnia 2011

W Krakowie


Podróże kształcą - wszyscy to wiedzą. Ja jednak pierwszy raz zastanawiałam się czy dobrze robię zabierając moje dwie córy na weekend do Krakowa. Ponad 600 km pociągiem, może tym razem przesadzam, myślałam... Oczywiście wszystkie moje obawy okazały się bezpodstawne - dzieci jak to dzieci uwielbiają podróże, nowe miejsca i oczywiście smoka wawelskiego :) Wystarczy się odważyć, zrobić pierwszy krok i wsiąść do pociągu, a wszystko toczy się dalej samo. Kuszetka, którą jechaliśmy, była dla Kaliny ekscytującą przygodą, biegała, malowała, spała i wspinała się na górne łóżka. Jak tylko wysiedliśmy spowrotem w Gdańsku, powiedziała że dziś wieczorem też chce jechać pociągiem :)
Dzieci uwielbiają poznawać nowe miejsca. Moje dziewczyny, choć tak różne, zawsze bezbłędnie wpisują się w nasze podróże. Są zaciekawione, zwiedzają, oglądają. A wieczorem zmęczone śpią. Wystarczy im na to pozwolić. Kalina potrafi zasnąć wszędzie, a Gaja czeka aż ja się położę obok. Jednak każde miejsce do którego przybywaliśmy, najpierw z Kaliną, a później już z dwójką dzieci, okazywało się być dobrym wyborem. Jest bowiem tak, że dzieci potrafią się wpasować w środowisko, społeczność, w której się znajdą. I na dodatek lubią nowe bodźce, są niezmiernie ciekawe świata. Gdy te zdolności są rozwijane od najmłodszych lat, wtedy żadna podróż nie będzie dla dziecka starszna, każda wyprawa będzie po prostu nową wspaniałą przygodą.
Tak też było tym razem, Kalina wieczorem przytuliła się do mnie i z dumą powiedziała: mamo, jesteśmy podróżniczkami. A Gaja nawet przez chwilę nie była niezadowolona (a w domu jej się to czasem zdarza...). Ważne jest by zaufać dzieciom i pokazwyać im świat z radością i bez ograniczneń. One wtedy będą się dobrze bawić z nami a my z nimi. I o to przecież chodzi :)

środa, 6 kwietnia 2011

Pierwszy roczek


Pierwszy roczek Gai za nami. Wspaniały rok. Rok bliskości, dotyku, zaufania. Rok ogromnej nauki. Ja nauczyłam się godzić moje córki, znajdować czas dla obu i wymyślać takie aktywności w których możemy uczestniczyć wszyscy razem. Gaja nauczyła się całego świata. Odkryła słońce, ciepło i wiatr. Odkryła zapachy kwiatów, które dzielnie przynosiła jej Kalina, śpiewy ptaków i miękkość kociego futerka. Odkryła niezliczoną ilość dźwięków, smaków, zapachów, kolorów. Nauczyła się porozumiewać z nami i sygnalizować niektóre swoje potrzeby.
Z noworodka, który ledwo widział i nieporadnie machał malutkimi rączkami Gaja przeistoczyła się w małą dziewczynkę, która wszędzie wchodzi. Mimo że z wypraw przynosi czasem guzy, a raz nawet polała się krew, to nie rezygnuje, tylko dziarsko uczy się sięgać dalej. I choć czasem brakuje mi tej bliskości, gdy zamotana w chustę spędzała przy mnie cały dzień, to jednak jej rozwój i osiągnięcia napełniają mnie radością.
Pierwszy rok życia dziecka, to rok zaufania, rok akceptacji, bliskości, rok, w którym dziecku nie stawiamy wymagań, by mogło swobodnie rozwijać się w najlepszym dla niego tempie. Tempie, które tylko ono sobie wyznacza. Najcenniejszy dar dla dziecka w tym czasie to nasza bliskość.A nasze najważniejsze zadanie to rozpoznawanie i spełnianie jego potrzeb, bycie obok. Gaja teraz słodko śpi na moich kolanach, a ja patrzę i wiem, że to co ona wyniesie z tego roku to tylko kilka emocji i wzorców zakodowanych w zakamarkach jej mózgu. Ale jakże ważnych dla jej późniejszego poczucia zakorzenienia w życiu, stabilności emocjonalnej, bezpieczeństwa....
Dzieci to istoty, które uczą nas z radością i ufnością patrzeć na to, co przynosi dzień...

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Dziecko w kuchni


Zajęta mama pół dnia spędza w kuchni - gdy tylko dziecko zaśnie, trzeba szybko lecieć przygotować obiad, zmyć naczynia... I w ten sposób matka zaprzepaszcza szansę na odpoczynek, a dziecko na wspaniałą zabawę. Bo przecież kuchnia to cudowne miejsce dla dziecka. A jak chcemy by czerpało radość z gotowania w przyszłości to pokażmy mu jak fajnie jest coś popichcić w kuchni.
Klina często zagaduje mnie - mamo, kiedy upieczemy ciasto. Lubi ze mną kręcić się po kuchni, lubi dosypywać, mieszać, zaglądać do garnków. Wiele niepowtarzalnych potraw powstało, gdyż ona chciała dodać jeszcze tego i oweg. Przepisy zawsze traktujemy luźno podczas naszego wspólnego gotowania, dzięki temu z ciasteczek bananowych zrobiłyśmy pyszne ciastka jabłkowe :)  Gaja też już zaczyna doceniać nasze kuchenne przygody. Najchętniej bawi się pianą i wkłada ręce we wszytko co robimy - dziś na przykład była zafascynowana konsystencją ciasta na chleb. Pasjonuje ją też wkładanie wszędzie łyżek i widelców...
Kiedy można zacząć gotować z dzieckiem? Ja zaczynałam zaraz po urodzeniu. Zawsze do kuchni szłam razem z maluchem, a czas snu dziecka był czasem zabierania się za rzeczy wymagające skupienia. W ten sposób dziecko uczy się pracy, ale także radości z robienia wspólnie małych rzeczy. Codzienne czynności stają się czymś naturalnym, a nie przykrym obowiązkiem. A czym wcześniej zaczniemy, tym bardziej w dziecku zagości przekonanie, że życie składa się z takich drobnych czynności, które dają radość. Oczywiście najpierw maluch bardziej przeszkadza niż pomaga, choć jest w tym dużo wdzięku i zabawy. Jednak przedszkolak wnosi już swój rzeczywisty wkład do domowych prac, co musi być odpowiednio docenione. Nie narzucajmy dziecku, lecz pozwalajmy włączać się w kuchenne prace, gdy tylko wyrazi taką wolę. Zawsze przecież można szybko wymyślić jakieś zajęcie - mieszanie, dosypywanie, mycie czy, ulubione przez Kalinę, miksowanie. Ostatnio nawet okazało się, że krojenie pieczarek jest wspaniałym zajęciem.

Zróbmy z gotowania wspólną zabawę, pozwalajmy dziecku włączać się, gdy tyko tego chce a zyskamy wiernego pomocnika, który wprawdzie czasem wsypie mąkę nie tam gdzie trzeba, albo zrobi zupę głównie kminkową, ale od czego jest nasza kulinarna wyobraźnia :) Odkrywanie wspólnie świata potraw jest wspaniałym przeżyciem, zarówno dla rodzica, jak i dla dziecka.

środa, 30 marca 2011

Bobas lubi wybór


Karmienie dziecka zabiera nam dużo czasu i energii. Przecież tak ważne jest zdrowe odżywianie. W radiu, telewizji, internecie - wszędzie  pełno wiadomości na ten temat. I mnóstwo rozwiązań. Co zrobić by twój nie-jadek jadł. Jak sprawić by z chęcią zjadał jabłka, pomarańcze i marchewki. Najlepszy na świecie rosół na przeziębienie. A nasze kochane dziecko, jak na złość, chce jeść tylko cukierki i pomidorówkę...
Uczenie dziecka smaków to poważne zadanie, które należy zacząć jak najwcześniej. Tym bardziej, że noworodek dopiero kształtuje sobie ten ważny zmysł. A niemowlak korzysta z niego wkładając wszystko co tylko znajdzie - do buzi. W ten sposób poznaje otaczający świat i doznaje nowych smaków.
To co możemy zrobić, by nasze małe dziecko w przyszłości bezproblemów zjadało posiłki, to wprowadzać urozmaiconą dietę. Czym wcześniej - tym lepiej. Przewagę tu mają dzieci karmione piersią, gdyż mleko kobiece ma różny smak, w zależności od tego co zje mama. O czym sama mogłam się przekonać, gdy trzymiesięczna Kalina odmówiła piersi, po tym jakobjadłam się rybą ;) Dodam tylko, że moja córka do dziś za rybą nie przepada...
Już przy pierwszych posiłkach dziecka można postawić na różnorodność. Gdy gotujemy same, każdy posiłek jest niepowtarzalny.Ważne by podawać dziecku to co i my lubimy jeść - te same przyprawy, składniki. Gdy dziecko będzie poznawać te smaki od najmłodszych lat, nie dojdzie do sytuacji, w której odmawia jedzenia naszych ulubionych potraw. Ja sama nie gotowałam oddzielnie dla Gai - jak tylko zaczęłam wprowadzać jej jedzenie - były to zupki, które jedliśmy wszyscy. Oczywiście z myślą o niej robiłam zupki tylko warzywne, a dosalane były na talerzu. Ale i tak poznała wiele smaków, warzyw i przypraw, które i my lubimy.
I druga bardzo ważna sprawa - pozwólmy dziecku jeść samemu, pozwólmy sięgnąć na talerz, by wybrać co chce.Wiem, że początkowo maluch robi wokół siebie okropny bałagan. Ale satysfakcja, jaką ma, gdy dostaje to po co sięgnął, jest ogromna. I szybciej uczy się samodzielności, co też nie jest bez znaczenia.
Pozwólmy dziecku wybrać. Niech wie, że jego gust jest ważny. Niech doznaje różnorodności w dotyku, smaku. Niech rozsmaruje masło na stole i pokruszy chleb. Kasze je ręką. To naprawdę wspaniała metoda, by dziecko polubiło posiłki i czuło jednocześnie, że jego zdanie jest ważne. Że to ono decyduje, kiedy skończyło jeść. Jednego dnia zje mniej, drugiego więcej. To naturalne. Dziecko samo się nie zagłodzi. Po prostu zaufajmy mu, ono naprawdę wie, czego potrzebuje jego organizm. Gdy na naszym stole gości zdrowe i różnorodne jedzenie maluch zawsze wybierze dobrze. Chce zjejść oliwkę, chce polizać sera, czy ugryźć cytrynę. Niech spróbuje. Maluch poliże, pozna coś nowego. Część może zje, część odrzuci. Ale doświadczenie jakie zdobędzie zaowocuje później, gdy bez problemu będzie zajadać posiłki jako przedszkolak :)

piątek, 25 marca 2011

Szczęśliwa mama


Każda mama chce dla swoich dzieci jak najlepiej. To oczywiste. Najlepsze szkoły, najlepsze zajęcia, najlepsze zabawki. A jeszcze pewnie trzeba uczyć się języka. I wyjechać na narty. Albo nad ciepłe morze. Ilu rodziców tyle pomysłów na to, co dla dziecka będzie najlepsze. I oczywiście wszyscy uważają, że jeżeli zapewnimy dziecku to i to i jeszcze tamto to mu w życiu się ułoży i będzie szczęśliwe. Jednak w ferworze zadań zapominamy, że aby nasze dziecko było szczęśliwe to musi obserwować szczęśliwych rodziców...
Częstym obrazkiem jest zabiegana, sfrustrowana matka, która próbuje wszystkiemu sprostać: praca, zakupy, gotowanie, sprzątanie, pranie. Wieczorem ma siłę jedynie dojść do własnego łóżka. Brak uśmiechu, ciągłe zmęczenie, nieustanna praca. Jak w taki sposób możemy wychować szczęśliwe dziecko? Jak pokazać mu drogę do szczęścia gdy same nie umiemy znaleźć chwili dla siebie? I te wyrzuty sumienia, które odczuwa nie jedna matka, gdy kupuje bluzkę lub próbuje przeczytać książkę czy obejrzeć film.
A może zamiast doprowadzać okna do błysku, warto czasem wziąć odprężającą kąpiel w wannie lub w jakimś zaciszu oddać się ulubionemu zajęciu, powierzając dzieciaki ojcu lub babci. I pomyśleć przy tym - muszę odpocząć, bo moje dzieci chcą widzieć szczęśliwą, uśmiechniętą mamę. Bo aby mieć siłę się z nimi bawić, potrzebuję też czasu dla siebie, czasu aby o siebie zadbać i się odprężyć.
Oczywiście, czas spędzony z dzieciakami jest najważniejszy. Ale by się rozwijać i kwitnąć kobieta potrzebuje też zrobić sobie jakąś małą przyjemność od czasu do czasu. Nie ważne czy to będzie spotkanie z koleżanką, wizyta w kinie u fryzjera czy u kosmetyczki lub choćby zwykłe zakupy - każda kobieta powinna zrobić coś tylko dla siebie i nie czuć się zakłopotana z tego powodu. Dzieci trzeba wiele nauczyć - a nauka szczęścia jest bardzo ważną lekcją. Nie zapominajmy więc sprawiać sobie drobnye przyjemności, które wywołają uśmiech na naszych twarzach :)

sobota, 19 marca 2011

Zabawki


We wszystkich sklepach bombardują nas półki z zabawkami dla dzieciaków. Plastikowe lalki, plastikowe samochody, domki i pociągi.Ceny przyprawiające o zawrót głowy. A użyteczność zabawek dość niska... Dziecko pobawi się trochę i w kąt odłoży. A i my często nie mamy ochoty taką zabawką bawić się z dzieckiem. Oczywiście przed mało wartościowymi zabawkami nie da się uciec - na pewno jakieś pojawią się w każdym domu. Można jednak czasem pokusić się o coś innego...
Dzisiejszy dzień spędziliśmy na wspólnych pracach. Wykonywaliśmy zabawki dla dziewczyn. Mierzyliśmy, przycinaliśmy, malowaliśmy. Dziś powstawały tylko i wyłącznie zabawki użyteczne: globus z papier-mache, różnej długości kartonowe patyczki do liczenia i tablica gwoździkowa do zabawy. A przy tym dobrze się wszyscy bawiliśmy. Kalina trochę pomagała, trochę robiła swoje malunki, zadowolona, że może używać farb akrylowych. A Gaja biegała dookoła i starała się wszystko zobaczyć. Jednym słowem wspólna praca :)
Myślę, że warto trochę poszperać w internecie lub poszukać ciekawych książek i pokusić się o wykonanie kilku zabawek dla dziecka. Mogą to być maskotki, laleczki, samochodziki, zabawki ze śmieci (co ma aspekt ekologiczny) oraz właśnie zabawki edukacyjne, które pozwalają dziecku poznać coś nowego. Dziecku dużo bardziej zainteresuje się zabawką, gdy wykona ją razem z rodzicami. Już podczas pracy pojawiają się pytania: a co to? a dlaczego?  Podążając za pytaniami dziecka, już podczas wspólnej zabawy nasze dziecko może się wiele dowiedzieć. I chętnie będzie do zabawki wracało, ucząc się ciągle nowych rzeczy.
Zamiast więc zastanawiać się, co zrobić z dzieckiem w sobotnie popołudnie, wykorzystajmy jeszcze dość krótkie dni i zasiądźmy do wspólnej pracy. Na pewno wyjdzie z tego mnóstwo zabawy :)

poniedziałek, 14 marca 2011

Podróże małe i duże

Wczorajszy dzień spędziliśmy na Kolosach w Gdyni. To wielkie wydarzenie, podróżnicy z różnych części Polski zjeżdżają się, by opowiadać o swoich wyczynach i oczywiści pokazywać zdjęcia z najróżniejszych części świata. A ponieważ my interesujemy się podróżami, to oczywiście nie mogliśmy tego ominąć. Kalina wróciła zachwycona. Oglądała zdjęcia z Afryki, o której tyle opowiada ostatnio. Zainteresowały też ją krokodyle z Nowej Gwinei. A oprócz tego spotkała dzieci, z którymi świetnie się bawiła. No i oczywiście tańczyła na koncercie :) A my, cóż, cieszymy się, że udało nam się obejrzeć kilka naprawdę interesujących prezentacji i spotkać miłych, otwartych ludzi. Jednak część czasu upłynęła nam na walce z obsługą, która starała się, by brykające dzieci podczas pokazów siedziały na krzesełkach. Oczywiście wszyscy rodzice doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nie da się cztero czy pięcio letniego dziecka zmusić do siedzenia i spokojnego oglądania slajdów (nie mówiąc o Gai, która bawiła się świetnie, lecz nie na oglądaniu zdjęć jej zabawa polegała).
Po wizycie mojego męża u organizatorów, ochroniarze w końcu odpuścili i pozwolili dzieciom biegać. Lecz zanim to nastąpiło odbyłam nie jedną ciekawą rozmową. Zaczęło się tak:
- Proszę pani, czy może pani pilnować te dzieci - zaczepił mnie pan w pomarańczowej koszulce i wskazał na pięć dziewczynek biegających dookoła. Szósta z nich, Gaja, właśnie przybiegła do mnie.
- Oczywiście, mogę - odpowiadam z uśmiecham - A czy wszystkie?
- A czy to pani dzieci? - pyta teraz pan ochroniarz. Może przyszło mu do głowy, że nie wyglądam na matkę szóstki...
- Jedno moje - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- No a gdzie rodzice reszty dzieci?
Na to pytanie już nie miałam odpowiedzi, gdyż oczywiście nie znałam tych dzieci. Rodzice siedzieli sobie tu i tam. A dzieci jak to dzieci, bawiły się wyśmienicie. I nie przeszkadzały nikomu, oprócz organizatorów, rzecz jasna.
Organozatorzy tłumaczyli się, że bepzpieczeństwo wymaga tego, by dzieci nie biegały, gdyż przejścia są jednocześnie drogami ewakuacji. Wydaje mi się jednak, że można uwzględnić obecność rodziców z dziećmi i tak zaplanować przestrzeń, by było też trochę miejsca dla biegających dzieci.

Bardzo martwi mnie sytuacja w Polsce, gdzie na większości imprez dzieci nie są mile widzianymi gośćmi. Chcemy wychowywać nasze dzieci, uczyć je jak świat wygląda, a na zwykłym spotkaniu podróżników o miejsce dla dzieci trzeba walczyć... A przecież nie stanowi chyba problemu zostawienie pewnego obszaru dla dzieci, a krzesełek czy podłogi obok dla rodziców, by mogli swobodnie obserwować swoje pociechy, nie rezygnując jednocześnie ze śledzenia pokazów na ekranach. Dziecko rozwija się mogąc uczestniczyć w normalnym życiu społeczności, nawiązywać znajomości z innymi dziećmi. A jednocześnie zerkać na to, co robią rodzice. Zaś w Polsce cały czas izoluje się rodziny od wydarzeń kulturalnych. Są rzeczy dla dorosłych i osobno dla dzieci. A przecież  większość tych wydarzeń "dla dorosłych" jest też wspaniałym miejscem dla dzieci. Do zabawy i poznawania. Dzieciom nie potrzeba dużo.Ot miejsce, gdzie będą mogły radośnie biegać razem, w okolicy swoich rodziców.
My wytrwaliśmy, przeprowadziliśmy kilka rozmów z ochroniarzami, zainterweniowaliśmy u organizatorów i wreszcie dano dzieciakom spokój. Ale ilu rodziców do tego czasu zdołało się wycofać. Ile mam wróciło, sfrustrowanych, że z dzieckiem nie można się rozwijać i poznawać świata, bo dziecko przeszkadza.
Myślę, że trzeba zmieniać świat, by pokazywać dziecko jako pełnoprawnego uczestnika, a mamę jako osobę, która jest obecna w wydarzeniach kulturalnych naszego społeczeństwa. Bycie matką to nie tylko pieluchy i gotowanie obiadów, ale także rozwijanie się i uczenie dziecka świata i życia społecznego. Nie da się tego zrobić siedząc w domu...

sobota, 12 marca 2011

Poczytaj mi mamo


Cała Polska czyta dzieciom. Potrzebna akcja, tym bardziej, że jak się popatrzy na statystyki czytelnicze, to nasz kraj wypada raczej kiepsko. Delikatnie rzecz ujmując... Ja jednakże chciałabym zwrócić uwagę, iż ważne jest także co czytamy naszym dzieciom. Jeśli przejrzymy literaturę dla najmłodszych, to okaże się, że większość wydawnictw idzie na łatwiznę, byle kolorowo, klasycznie bądź nie. A chyba oczywiste jest, że nasze dziecko, nawet najmłodsze, nasiąka nie tylko treścią, ale i estetyką oglądanych książek. A może przede wszystkim estetyką, gdyż do malucha początkowo przemawiają głównie obrazki...

Kalina od małego uwielbia księgarnie i książki. Zawsze można w ramach odpoczynku wstąpić z nią do EMPIK'u, gdzie moje bardzo żywe dziecko spokojnie zajmie się sobą. A ja oczywiście pomyszkuję na innych półkach :) Ale niestety dobrą książkę dla malucha dostać trudno. Dobrą, czyli wciągająco napisaną, ładnie zilustrowaną. Miłą dla oka i dla ducha. Taką, do której dziecko będzie chciało wracać.  A rodzic będzie ją czytał z przyjemnością...
Większość książek dla maluchów to pozycje jaskrawe i chyba tylko tym chcą przyciągnąć odbiorce. Dziewczynki to księżniczki, chłopcy to zdobywcy, wojownicy. Zanim przeczytamy taką książeczkę dziecku, powinniśmy się zastanowić, jaki obraz świata wyniesie dla siebie maluch, czego się dowie, czego nauczy. I czy my sami nie zanudzimy się podczas czytania...
Na szczęście jest już coraz więcej przepięknej literatury dziecięcej. Takiej, do której chętnie wracamy, pięknie zilustrowanej. Czasem Kalina po prostu ogląda niektóre swoje książki bez końca, tak przepełnione życiem ilustracje można w nich znaleźć. Warto zajrzeć do mniejszych księgarni w poszukiwaniu takiej literatury. Dla mnie niezastąpiony jest tu internet, gdzie można znaleźć już wszystko :)
My gustujemy ostatnio w Skandynawskich i Niderlandźkich bajkach. Ale każdy musi odkryć świat literatury dziecięcej sam. A może to być świat barwny, wzruszający. Zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych :) I pamiętajmy, że dobra książka powinna być wstępem do rozmów z dzieckiem, do odkrywania wspólnych ciekawych światów i poznawania nowych zjawisk :)

środa, 9 marca 2011

Instynkt dziecka


Nasze dzieci.Chcemy dla nich jak najlepiej. Gotujemy obiady, nakładamy czapki, zawiązujemy szaliki, usuwamy niebezpieczne sprzęty z zasięgu ich rąk. Chcemy je chronić. Czy aby zawsze słusznie? Wiadomo, o dziecko trzeba się troszczyć, ale prawdą też jest, że każde dziecko posiada silny instynkt samozachowawczy. U małego dziecka przejawia się on płaczem - w sytuacjach w których czuje się zagrożone - dziecko po prostu płacze. Gdy przyjrzymy się noworodkowi możemy zauważyć, że płacze głównie gdy zostaje sam. To naturalne, potrzebuje czuć bliskość matki, gdyż początkowo jest ona jedyną znaną mu istotą. Bez niej zginie. Dziecko rośnie, zaczyna poznawać świat a jego instynkt rozwija się wraz z nim. Natomiast my pewne rzeczy usuwamy poza jego zasięg. Pewne miejsca blokujemy, by tylko nasze maleństwo nie zrobiło sobie krzywdy. A może w pewnych kwestiach trzeba zaufać małemu dziecku?
Kalina i Gaja wychowują się w domu z kominkiem. Palimy w nim całą zimę, codziennie. I żadna z dziewczyn nigdy się nie poparzyła, mimo że cały czas do kominka jest swobodny dostęp. Oczywiście mówimy Gai, a kiedyś Kalinie, uwaga gorąco. I tyle. To samo ze sztućcami, Gaja uwielbia się bawić widelcami, a Kalina wspaniale kroi pieczarki i gotowane ziemniaki (z surowymi jej jeszcze nie idzie ;) ). Palce mają całe, mimo wielokrotnego używania noży. Bo przecież domowe noże nie są zbyt ostre, jak dziecko do ręki weźmie to krzywdy sobie nie zrobi. Wprawdzie widziałam w filmie taką scenę gdy na nóż jakiś spada jedwabna chustka i zostaje rozcięta, ale w domu nie da rady w ten sposób ;)
Problem zaczyna się wtedy, gdy mama nieustanie biega za dzieckiem i wyrywa mu z rąk różne "groźne" przedmioty. Maluch szybko się uczy, że od wszelkiego złego i niebezpiecznego ktoś go uchroni. I tym samym jego instynkt, jego ostrożne podejście do nowych rzeczy, dość szybko niknie. I tym samym mogą zdarzyć się mu nieprzyjemne wypadki.
Dbajmy więc o nasze dzieci mądrze. Pamiętajmy, że one same krzywdy sobie nie chcą zrobić i pozwólmy im rozsądnie poznawać otaczający je świat. Nie ograniczajmy dzieci ponad miarę, tylko towarzyszmy im w odkrywaniu rzeczywistości :)

niedziela, 6 marca 2011

Manifa


Niedziela, przed 8 marca, w wielu miejscach w Polsce zaznaczyła się manifestacjami o Prawa Kobiet. My też się wybraliśmy - jakże by inaczej, przecież jako matka dwóch wspaniałych dziewczyn muszę nauczyć je walczyć o swoje prawa i głośno wypowiadać swoje zdanie :) Wzbudzaliśmy dość duże zainteresowanie fotoreporterów: Gaja w chuście na plecach a Kalina z tatą obok... Szkoda, że tak mało kobiet z dziećmi było zainteresowanych pokazaniem, że stanowimy siłę i chcemy walczyć o swoje prawa i świat dla swoich dzieci.
Gdańska manifestacja była wyśmienita, muzyka i przemarsz ulicami, zabawa i śmiech. Kalina bawiła się tańcząc na ulicach. Gaja była tak zaaferowana, że nawet nie zasnęła, tylko przyglądała się wszystkiemu dookoła. Później obowiązkowo ciacho i herbata w jakieś knajpce.
Wydaje mi się, że to ważne, gdy chcemy wychować dzieci, by pokazać im, jak można wpływać na  system, jakie są mechanizmy władzy obywatelskiej. By od najmłodszych lat uczyć dziecko, że w demokratycznym ustroju ma ono głos. By wykształcać w nim aktywną postawę i wiarę w to, że może coś zmienić. By nie było bierne wobec tego co mu się nie podoba. I by umiało się wyrażać. A jako mama dziewczyn, chcę by miały one łatwiejszy świat niż mój. I by miały ochotę z uśmiechem upominać się o swoje. Bo dzisiejsza Manifa była spotkaniem kobiet i mężczyzn, a także dobrą zabawą.
Znów zrobiliśmy coś razem, rodzinnie w niedzielne popołudnie. I dobrze się przy tym bawiliśmy. A Kalina coś z tego zapamięta, jakieś emocje, radość, bycie razem. Tym bardziej, że nie była to pierwsza manifestacja w której brała udział. I jak sądzę też nie ostatnia :)

poniedziałek, 28 lutego 2011

Za dzieckiem


Dzieci to niesamowite istoty. Dokładnie wiedzą kiedy przychodzi ich czas na jedzenie, chodzenie, bieganie czy pytanie rodziców o wszystko... Czasem tylko rodzice nie potrafią ich zrozumieć. I mówią - tak, już niedługo będziesz mógł zajadać zupki, poczekaj jeszcze dwa tygodnie... A czasem to rodzice chcą wyprzedzić, nauczyć dziecko czegoś na co jeszcze nie jest gotowe. Sczególnie często zdarza się to, gdy chodzi o załatwianie się na nocnik. Czasem też w rodzicach pojawia się wielka potrzeba by ich dziecko chodziło wcześniej niż maluch sąsiadki. Tymczasem wszelkie takie sytuacje są mocno niekorzytne dla dziecka. Gdyż ono wie najlepiej, kiedy jest czas na poszczególne czynności. W końcu to jego ciało i uczy się je kontrolować w swoim tempie. Rola rodzica polega na dokładnej obserwacji i odpowiadaniu na potrzeby dziecka. Tylko tyle i aż tyle...
Tak naprawdę sprawa nie jest taka prosta, gdyż nikt nie uczy nas rozpoznawać noworodkowych sygnałów. A na dodatek wielu ludzi często uważa, że zna nasze dziecko lepiej niż my sami. Teraz można też dostać użądzenia, które mają za zadanie pomóc w rozróżnianiu płaczu dziecka. Tylko gdy nabędziemy już najnowsze użądzenia do obserwacji noworodka, może zabrkanąć nam czasu i siły na to by po prostu przyjrzeć się dziecku i zobaczyć czego ono potrzebuje...
Gdy Kalina miała koło 5 miesięcy zaczęła się interesować jedzeniem. Gdy tylko widziała, jak jemy wyrywała się do tego. Całym ciałem pokazywała, że ona już chce spróbować, teraz, natychmiast... A pediatra na to, no wie pani, najlepiej poczekać aż dziecko będzie miało pół roku... Jak dobrze, że zawsze miałam ograniczone zaufanie do lekarzy, tym bardziej że już teraz, po urodzeniu Gaji, okazało się, iż są inne zalecenia od pediatrów :) Przecież małe dziecko wie dokładnie kiedy jego organizm jest przygotowany na taką próbę... Ważne jest, by nie lekceważyć wysyłanych przez nie sygnałów - nawet najmniejsze dziecko chce czuć się zrozumiane.
Czasem okazuje się, że to rodzice nie są przygotowani na to, do czego dorosło dziecko. Tak mieliśmy z Kaliną, gdy postanowiła, że nie chce już używać pieluch... Miała wtedy rok i dziewięć miesięcy i nagle przy przewijaniu zaczęły się awantury - gdy tylko zdęliśmy starą pieluchę - odmawiała współpracy... Dwa dni tak się z nią męczyłam, a trzeciego postanowiłam - koniec pieluch... Po tygodniu moje dziecko załatwiało się wyłącznie na nocnik. Pamiętam jak poleciałam na zakupy i wykupiłam cały zapas małych majtek z dwóch sklepów (w sumie zgromadziłam pięć sztuk) - bo do głowy mi nie przyszło, że to tak szybko i sprawnie pójdzie...
Obserwujmy więc dzieci uważnie i podążajmy za sygnałami, które nam wysyłają. One będą pokazywać nam drogę swojego rozwoju, a my będziemy umożliwiać im każdy kolejny krok.

czwartek, 24 lutego 2011

Daj zabawkę


Gdy pojawia się dziecko, dom zaczyna być opanowywany przez zabawki. Mnożą się one bardzo szybko. Coraz to nowe i nowe... Gdy na świat przychodzi drugie dziecko, rodzice nie zamierzają już kupować kolejnej porcji zabawek.Chcą by te były wykorzystywane wspólnie. Żeby takie podejście można było zastosować bez większych konfliktów (mniejsze pojawiają się zawsze) trzeba sprawę dobrze rozważyć z punktu widzenia naszego dotychczasowego jedynaka. Bo oto dziecko miało wszystko dla siebie a nagle pojawia się brat czy siostra i zaczyna wszystko zabierać...
Przyjrzyjmy się temu przez chwilę. Gdy małe dziecko zaczyna się przemieszczać i zwiedzać świat - chwyta wszystko co wyda mu się interesujące. A najbardziej interesujące są te rzeczy, którymi posługują się inni. Mama trzyma widelec - świetnie trzeba go jej zabrać. Tata gada przez komórkę - muszę spróbować co to takiego. Siostra ma pluszaka - muszę go potarmosić... Rodzice często dają dziecku do zabawy to czym się zainteresowało, nasz niemowlak może w ten sposób poznawać świat, a dorosły może przez chwilę się pozajmować swoimi sprawami.Gorzej sytuacja się ma, gdy tego samego zachowania wymagamy od starszego dziecka... Często słyszę zdania: daj jej to - jest młodsza. Rodzice zapewniają sobie w ten sposób odrobinę spokoju, natomiast starsze dziecko popada przez to we frustrację. Nie dość, że do tej pory wyłącznie jego zabawki stały się wspólne, to jeszcze musi je oddać młodszemu rodzeństwu, tylko dlatego że ono tak chce... Taka sytuacje nie buduje silnej więzi między dziećmi.
Można podejść do sprawy trochę inaczej. Gdy Gaja chce odebrać Kalinie zabawkę, to prosimy Kalinę by przyniosła jej coś podobnego i to dała (lub sami szukamy czegoś fajnego). A gdy Kalina daną zabawką skończy się bawić - dajemy ją Gaji. Gdy Gaja kaprysi, staramy się odwórcić czymś jej uwagę. Jest to dość łatwe - można pokazać coś innego kolorowego, jakiś dźwięk. Dziecko dość szybko się uczy, że nie zabiera się innym... Ponadto Kalina ma swoje strefy, w których może budować domki czy rozkładać zamki i do których młodsza siostra na razie nie ma dojścia - są odgrodzone pufami i krzesłami lub na podwyższeniu. Kalina jest też nauczona, że jak coś zostanie na podłodze, to jej siostra to zarekwiruje i już, więc trzeba uważać :)
Ponadto dla małego dziecka pożyteczna jest zabawa w dać-oddać. Gaji sprawia dużo śmiechu, a polega po prostu na tym, że dajemy coś dziecku (mówiąc prosty komunikat: dać Gaji), a za chwilę bierzemy - (mówiąc Gaja da mamie, tacie, Kalinie). Dajemy - odbieramy wszyscy po koleji, a napięcia związane z rzeczami są rozładowywane.
A najważniejsze to wymyślać takie zabawy, gdzie duzi i mali mogą być koło siebie, bawić się razem i uczyć się wspólnych działań. A wtedy będzie rozwijać się silna więź między dziećmi. A o to przecież chodzi :)

poniedziałek, 21 lutego 2011

Wzmacnianie pozytywne


Bycie rodzicem to nie tylko zabawa czy zapewnienie dziecku opieki. Trzeba też dziecko przystosować do życia w społeczeństwie, nauczyć różnego typu zachowań. Rodzice starają się przekazywać dobre wzorce ale także zachowania, które ułatwiają życie w grupie. I w związku z tym nieustannie powtarzają: odkładaj buty na miejsce, zgaś światło w pokoju, zamykaj szafki... Po pewnym czasie rodzie robią się coraz bardziej zniechęceni, coraz więcej gadają: zrób to, zrób tamto. A efekty często są mizerne. Na dodatek dzieci zaczynają myśleć: po co oni mi znów głowę zawracają...
Jest dużo skuteczniejsza metoda uczenia dzieci, która wymaga wprawdzie trochę inwencji i cierpliwości, ale za to rezultaty są trwałe. Metoda nosi nazwę: wzmocnienie pozytywne, i polega w skrócie rzecz ujmując, na chwaleniu dziecka - nagroda jest bowiem dużo skuteczniejszym środkiem wywierania wpływu niż kara...
Gaja okazała się być dzieckiem o bardzo wrażliwym śnie. Szczególnie gdy śpi sama w hamaku nie zaś w chuście na moim brzuchu - potrafi ją obudzić szeleszcząca w drugim pomieszczeniu siatka czy głośno zamknięte drzwiczki od szafki. A Kalina do cichych nie należy... Musiałam więc zmienić pewne zachowania Kaliny by Gaja mogła spać czasem sama. Z drugiej strony nie chciałam nieustannie zrzędzić Kalinie: cicho, zachowuj się ciszej, uważaj, cichuteńko. Wiem z doświadczenia, że to skutkuje tylko na kilka minut, jeśli w ogóle. Wprowadziłam więc zasadę wzmacniania pozytywnego. Zaczęłam od ubikacji, w której Kalina uwielbiała zamykać klapę z wielkim hukiem. Miała z tego dużo radości. Zapytałam najpierw: czy da się klapę zamknąć tak by nikt tego nie usłyszał. I od tej pory każde ciche zamknięcie klapy było nagradzane pochwałą, uśmiechem, aprobatą. Po dwóch dniach Kalina już wogóle nie hałasowała w ubikacji :) I zostało jej to do dziś. Oczywiście początkowo mówiłam jej od czasu do czasu, że to świetnie iż tak cicho potrafi zamknąć ubikację :)
W ten prosty sposób można nauczyć dziecko wielu potrzebnych umiejętności,wystarczy poczekać na pierwszy przejaw takiego zachowania (lub to zachowanie wywołać jakimś sprytnym sposobem) i od tej chwili chwalić za każdym razem gdy dziecko tak postąpi, nie mówiąc nic gdy się nie uda czy zapomni. I jest z tego głównie zabawa. Dziecko jest zadowolone, matka się nie frustruje powtarzaniem w kółko tego samego, efekty widoczne są niemal od razu... Chwalmy więc nasze dzieci a wykształcimy w nich pozytywne odruchy i zachowania, a także radość z nabywania nowych umiejętności. Bo nauka życia to przecież jedna wielka fascynująca przygoda :)

poniedziałek, 14 lutego 2011

Zakochana rodzinka


Dziś święto zakochanych - Walentynki. Jedni bojkotują to święto, inni podchodzą do niego z rezerwą, a część osób czeka na ten dzień. Nie zależnie, co o tym sądzimy, święto wdziera się do naszej rzeczywistości poprzez reklamy, banery, filmy... Nawet nasze dzieci w przedszkolach i szkołach obchodzą dzień zakochanych. I nagle przychodzą do domu z walentynką dla mamy i taty.
Może by więc zrewidować nasze podejście do tego święta. Dzień zakochanych można przecież spędzić rodzinnie. Przygotować jakiś drobiazg dla naszych pociech. I nie chodzi mi o to, by pobiec do sklepu i kupić prezent. Można przecież zrobić dla dziecka walentynkę. Taki mały drobiazg, który je ucieszy. Bo cóż to - ono przyniosło nam walentynkę, kocha nas, a my, rodzice nie mamy nic dla dziecka... A wystarczy mały gest by pokazać mu, że święto zakochanych to rodzinne święto. I że miłość to nie tylko uczucie do chłopaka czy dziewczyny, ale także do mamy, taty, brata czy siostry. A o każde z tych uczuć należy dbać. Wobec tego dzisiejsza chwila spędzona nad wykonaniem serduszka zaprocentuje i teraz, radością, i za kilka lat, miłością
Gdy dziś odwoziłam Kalinę do przedszkola powiedziała mi szeptem, że ona ma dla nas jakiś prezent z okazji dnia zakochanych, ale nie może powiedzieć co. Ja też jej powiedziałam, że mamy w domu dla niej niespodziankę, ale to tajemnica. I po powrocie do domu zrobiliśmy, rodzinie, kilka serduszek, które zawiesiliśmy na nitce w wejściu do pokoju dziecinnego. Kalina, oczywiście, zachwycona. Wręczyła nam serduszka i została z serduszkami :)
A po obiedzie zasiedliśmy wspólnie do serduszkowych ciasteczek :) Miło, wesoło, rodzinnie. Ot taki lekki dzień :) Z okazji dnia zakochanych dużo miłości i rodzinnego ciepła dla wszystkich nas :)

sobota, 12 lutego 2011

Sprzątnijmy razem



Jaki dzieci bałagan potrafią zrobić nikomu nie trzeba mówić. I wystarczy im tylko chwilka... A gdy zabałaganią już jedno pomieszczenie - od razu przenoszą się do następnego. Rodzice oczywiście starają się z tym walczyć, lecz często wydaje się, że jest to walka z wiatrakami. Dlaczego? Jest kilka powodów. Ale przede wszystkim okazuje się, że dopiero dzieci między czwartym a piątym rokiem życia zaczynają rozumieć samo pojęcie porządku w nasz, dorosły, sposób. Bo cóż to jest porządek dla maluchów - jest to sposób w jaki rzeczy są, istnieją, pojawiają się. Porządek to raczej kolejność rzeczy, noc po dniu, obiad po śniadaniu... Więc jeśli prosimy naszego malucha o to by zrobił porządek, to może poczuć się zdezorientowany. Gdy chcemy by poukładał rzeczy, to on przecież właśnie to zrobił - poukładał kredki ładnie na całej podłodze. I nie wie, czego mama jeszcze oczekuje...
Pierwszym etapem nauki sprzątania jest, oczywiście, rozrzucanie wszystkiego po całej podłodze :) Wspaniała ta zabawa pozwala na naukę chwytania, rzucania i innych przydatnych ruchów, choć czasem przyprawia o zawrót głowy rodziców... Gaja właśnie niedawno weszła w etap, w którym najfajniej jest wyrzucić kredki. Ma więc swoje specjalne pudełko kredek, służące właśnie do rozrzucania. A gdy kredki już są równo rozrzucone, to Gaja traci nimi zainteresowanie. I to jest właśnie moment na pokazanie nowej czynności - kredki można też wrzucać! Zainteresowanie wraca do kredek, choć okazuje się, że wrzucanie jest nieco trudniejsze. My odnotowujemy sukcesy w tej dziedzinie - czasem jakaś kredka trafia z powrotem do pojemnika :) A jak fajnie jest razem z maluchem bawić się we wrzucanie. Gdy tylko kredki wylądują na miejscu - można je na nowo wyrzucić ;)
Czasem dziecko jest zainteresowane czymś innym niż kredki. Ja sama pamiętam okres, w którym Kalina zaczynała dzień od wyrzucenia wszystkiego z szafki z garnkami, a potem, szczęśliwa, wybierała sobie jedną rzecz, którą ciągała w różne kąty pomieszczenia... Kilka dni i szafka zupełnie przestała ją interesować :)
A wracając do sprzątania - jeśli chcemy nauczyć dziecko sprzątać, po prostu zróbmy z tego zabawę i sprzątajmy razem. Wrzucamy klocki do pojemnika czyli ćwiczymy celność, odkładamy misie na miejsce - możemy sprawdzać, który z nich najfajniej powie dobranoc. Jeśli poprzez małe zabawy będziemy wprowadzać dziecko w świat sprzątania, to czynność ta nie będzie dla nich męką, a my nie zostaniemy wieczorem z zagraconym domem, zmęczeni...
A przede wszystkim bawmy się sprzątając, a gdy dziecko czasem nie chce sprzątać z nami, no cóż, przecież możemy sami sprzątnąć, gdy ono robi coś obok. Chodzi o to, by była to wspólna zabawa. Poza tym, porządek przecież nie jest rzeczą najważniejszą ;)

poniedziałek, 7 lutego 2011

Zimową porą


Zima niby w pełni a śnieg znika. Lubię takie śnieżne zimy, gdy biały puch przykrywa wszystko. A dzieci to uwielbiają :) W tym roku też korzystaliśmy z okazji do zimowych spacerów. A zima była u nas śnieżna. I okazało się, że chusta pozwala nam bez ograniczeń bawić się na śniegu - doszliśmy z nią wszędzie, wdrapywaliśmy się na ośnieżone okoliczne wzgórza, dreptaliśmy wąskimi ścieżkami wydeptanymi w lesie oraz śledziliśmy sarny i dziki zamieszkujące naszą okolicę. Czasem śnieg nam wpadał za kołnierze, czasem zaś pomagały nam sanki. Było wiele wspaniałych spacerów. A raz na spacer wybraliśmy się z wózkiem. Od tego czasu patrzę z  wielkim zastanowieniem, na kobiety dzielnie pchające wózki w czasie takiej pogody... W mieście okazało się, że często wąskie, odśnieżone przejścia nie nadają się dla wózka, który jest po prostu za szeroki. Za miastem było zdecydowanie gorzej: las, gałęzie na wąziutkiej, jedno osobowej ścieżce. W wielu miejscach musiałam wózek po prostu przenosić. Na trzymanie Kaliny za rękę po prostu nie było szans, cała moja energia była skupiona na przepychanie wózka. Nie było siły ani wyszukiwać zwierząt i ich śladów, ani podziwiać widoków, ani nawet gadać z Kaliną...  I choć uważam, że spacery zimowe bardzo dobrze wpływają na dzieci, nawet te najmniejsze, to nie dziwię się kobietom, które nie mają na nie ochoty...
Mimo najszczerszych chęci, okazało się, że nasz wózek nam nie służy. Stoi sobie na razie jako mebel i czeka na lepsze czasy. W sumie Gaja była w nim dwa razy... No cóż, spacerówka pewnie przyda się bardziej... Zastanawia mnie tylko ten kult wózka: wszyscy kupują jak najnowsze modele, nieomal się nimi chwalą. W dodatku te, przyprawiające o zawrót głowy, ceny za sprzęt o dość krótkim terminie przydatności... A gdzie chusty, nosidła? Tańsze i wygodniejsze. Nie straszne im schody, tramwaje, autobusy czy pociągi... A i dziecko jest blisko, czuje się bezpiecznie i może wszytko obserwować...
Chusty dają nam swobodę poruszania się z dzieckiem gdzie tylko człowiek zapragnie. Wykorzystajmy więc tę wolność by cieszyć się zimą.


sobota, 5 lutego 2011

Radosne macierzyństwo


Dzieci przychodzą na ten świat wyczekiwane lub pojawiają się  całkowicie niespodziewanie. Są ukoronowaniem starań lub dziełem przypadku. Gdy zaczyna się przygodę z rodzicielstwem pojawia się mnóstwo pytań, czasem szybko znajdujemy na nie odpowiedź, czasem wcale. Jednak podejmowane decyzje mają na celu zapewnić dziecku wspaniałe życie. Wiadomo, chcemy dla naszych pociech jak najlepiej. Pojawiają się nie przespane noce, obolałe piersi, plecy, brak czasu... A to dopiero początek życia nowej istoty. Z czasem może okazać się, że coraz więcej rzeczy musimy sobie odmawiać. W imię dziecka, mówimy i uśmiechamy się. Ale czy aby na pewno? Pojawiają się małe problemy: mamusia taką pyszną zupkę ugotowała, a ty niegrzeczny nie chcesz jej jeść. W końcu dziecko słyszy: ja tu tak całe życie się dla ciebie męczę, a ty... I tu pojawia się lista nie spełnionych życzeń. Ale czy dziecko przychodzi na świat by coś nam spełniać...
Dziecko zostaje powołane do życie zupełnie poza jego świadomością, pojawia się by być. Na pewno nie istnieje po to, by spełniać życzenia matek czy ojców. Jak więc można wymagać od swojego dziecka by było wdzięczne za nasze poświęcenie? Ono tak naprawdę nie ma ochoty oglądać nieustannie zmęczonej matki, chodzącej trzeci rok w tym samym płaszczu, tłumaczącej: bo kurtkę ci nową musiałam kupić... Dziecko chce uradowanej matki, chce żyć otoczone radością. Jak możemy wychować szczęśliwe dziecko, gdy sami szczęśliwi być nie potrafimy...
Zamiast więc narzekać, że na nic nie mamy czasu, odpocznijmy trochę, zafundujmy sobie jakąś małą przyjemność... Zamiast kolejnej lalki skoczmy do fryzjera, zamiast siedzieć w domu wybierzmy się z koleżanką na kawę... Dziecko chętnie dostosuje się do naszego programu, jeśli będzie widziało zadowolonych i kochających je rodziców. A jak przyjdzie nam do głowy coś mu wypomnieć? No cóż, jak wiemy, to my na ten świat je zaprosiliśmy, świadomie bądź nie. A ono jest tu by sprawiać nam radość, a nie by nas zamęczyć. Więc uczmy się cieszyć własnym dzieckiem. I nie odmawiajmy sobie drobnych przyjemności. Szczęśliwi rodzice oznaczają szczęśliwe dzieciństwo... Bo przecież nie o to chodzi, by było wszytko idealnie, lecz o to by było dużo śmiechu... Nie poświęcajmy się dla naszych dzieci - korzystajmy z ich miłości!

środa, 2 lutego 2011

Nie mówmy nie


Mimo, że zima jeszcze trwa, to na zewnątrz zrobiło się raczej kałużowo i błotniście. A jak wiadomo kałuże są chyba tylko po to by wskakiwały do nich dzieci ;) I tu pojawia się zróżnicowanie, na te dzieci które mogą radośnie skakać po kałużach, i te które otrzymały taki zakaz...
Tak naprawdę problem dotyczy nie tylko kałuży. Bardzo wiele matek zostało nauczonych, że dziecko powinno być czyste i dopilnowane, że tu lub tam może mu się stać krzywda, może się wywrócić, zgubić, pobrudzić i tak dalej. I wobec tego dziecko nie może wskakiwać do kałuży, nie może biegać tu i tam, nie może wdrapywać się na krzesła, skakać ze schodów. Nie może wykonywać tych wszystkich czynności, które powodują bałaganienie i brudzenie... A przecież dziecko beztrosko biegając, zaglądając wszędzie i radośnie wymyślając nowe zastosowania sprzętu domowego, a także wyrzucając wszystko na podłogę, tak naprawdę poznaje świat i rozwija swoją wyobraźnię.
Wszystkie te zakazy dotyczą zazwyczaj nie-bałaganienia i nie-brudzenia. A gdy zastanowimy się przez chwilę to okaże się, że bałagan to wcale nie jest problemem. Te kilka rzeczy, które dziecko porozrzuca, można z nim razem powrzucać na koniec zabawy z powrotem. A te pobrudzone koszulki... No cóż, żyjemy na szczęście w czasach pralek automatycznych.
Ja sama pamiętam dobrze, gdy mała Kalina codziennie rano zaczynała dzień od opróżnienia jednej z szafek kuchennych - wszystkie garnki z wielkim hukiem lądowały na podłodze. Było to dla niej strasznie zabawne. Zamiast sprzątać i zakazywać pozwoliłam jej pobawić się garnkami. Cóż, pomyślałam, nic wielkiego, od bałagan na środku pomieszczenia... Kalina ćwiczyła takie bałaganienie przez kilka dni, po czym znudziło jej się to. A ilu ciekawych rzeczy dowiedziała się o garnkach ;)
Zanim powiemy: nie można, przestań, zostaw, zastanówmy się dobrze. Czy naprawdę jest to coś czego trzeba zabronić, czy może jedynie zabawa ta prowadzi do brudzenia i bałaganienia... Nie odbierajmy maluchom świetnej zabaw, nie ograniczajmy ich. Dajmy dzieciom więcej swobody i radości, dopóki są dziećmi...
A jeśli już musimy powiedzieć: nie, może lepiej wykrzyknijmy: hej popatrz co fajnego można zrobić tam ;)

poniedziałek, 31 stycznia 2011

W grupie raźniej


Dzieci, jak wiemy, są wymagające. Ciągle chcą naszej obecności, ciągną za rękaw, za spódnicę, zadają setki pytań. Czasem z trudem za nimi nadążamy. Jak tylko człowiek usiądzie na minutkę z herbatką, od razu pojawia się nie cierpiąca zwłoki sprawa. A gdy wieczorem myślimy już tylko o tym, jak tu odpocząć, one dokazują w najlepsze nie przejawiając chęci do spania. Mama musi być mistrzynią w wynajdowaniu zajęć dla swoich pociech, tak by wszyscy robili coś pożytecznego, a na dodatek posiłki znajdowały się na stole o rozsądnych godzinach. Zawsze zastanawiało mnie jak ludzie radzili sobie z dziecięcą energią dawniej. I okazuje się, że wcale nie musieli...
Wystarczy spotkać się z koleżanką i jej dziećmi. Wtedy nagle okazuje się, że można spokojnie usiąść, wypić herbatę czy kawę a dzieci zadowolone dokazują. A jak się przyjrzeć z bliska to potrafią wymyślić niezłe zabawy...
Gdy przychodzi do mnie koleżanka z dwoma córkami (starszymi od Kaliny o kilka lat), dziewczyny świetnie się sobą zajmują. Nie potrzeba im podpowiadać: czytają książki, lepią  z plasteliny, bawią się w chowanego, rysują. Potrafią się zająć sobą przez kilka godzin i nie chcą aby im przeszkadzano. Nawet 9-cie miesięczna Gaja podąża za nimi i patrzy co one wyczyniają. A one chętnie przyjmują ją do swego grona, coś pokazują, podają zabawki.
Ach, mieszkać blisko z koleżanką, która ma dzieciaki w podobnym wieku... Ja sama pamiętam ze swojego dzieciństwa sąsiadki-koleżanki, które mieszkały dokładnie nad nami. Co dzień bywałyśmy u nich, a one u nas... Mama musiała wyjść do sklepu - bez problemu zostawiała nas u góry. Sąsiadkę bolała głowa - wszyscy bawiliśmy się u nas. Pamiętam bieganinie w tę i spowrotem... A teraz coraz większe blokowiska,a ludzie żyją coraz dalej od siebie. Koleżanki, przyjaciółki często mieszkają w innej dzielnicy. Młode mamy zostają same z dzieciakami i nie mają możliwości wyskoczyć na chwilkę do sklepu bez organizowania poważnej wyprawy...
Ja sama chętnie widziałabym u siebie jakieś koleżanki czy kolegów dla Kaliny. Z przyjemnością organizowałabym zajęcia dla małej grupki dzieci, bo wiem że gdy coś wymyślę, dzieci chętnie pobawią się razem, a ja będę miała chwilę dla domu, a nawet dla siebie :) Poza tym dzieci uczą się przez obserwację, uczą się wzajemnych relacji, dzielenia się, współistnienia. Starsze opiekują się młodszymi, młodsze podpatrują starsze. Wiele istotnych dla rozwoju dziecka zjawisk jest odcinanych poprzez brak społeczności, choćby małych, w których na co dzień mogłyby przebywać dzieci. Na dodatek, według badań, dla dzieci najkorzystniej jest przebywać w grupie różnolatków, a nie w sztucznie stworzonej, na potrzeby przedszkoli i szkół, grupie rówieśników...
A i matki trochę by odpoczęły widząc jak ich pociechy bawią się z dzieciakami...

sobota, 29 stycznia 2011

Przepraszam Cię


W relacji z innymi zdarzają się nam i naszym dzieciom pomyłki, kłótnie czy niesnaski. Czasem ktoś ma po prostu "zły dzień" i wszytko go drażni, czasem pretensje mogą być uzasadnione, czasem ręce nam opadają gdy sprzątamy po raz kolejny rozsypane wszędzie kredki. Gdy dochodzi do sytuacji konfliktowych pojawia się problem przeprosin. Gdy dziecko zachowa się w naszym odczuciu niewłaściwie to zazwyczaj dostaje nakaz "teraz przeproś". A ponieważ nasze dzieci są sprytne, to bardzo szybko uczą się, że wystarczy powiedzieć "przepraszam" i sprawa załatwiona. A przecież chodzi nam o to, by nauczyć dziecko empatii i zrozumienia dla innych, poszanowania cudzych granic, a także rozpoznawania własnych emocji i sposobów rdzenia sobie z nimi. Jak to zrobić? Sprawa jest bardzo prosta, wymaga tylko dwóch elementów. Kiedy zacząć? Jak najwcześniej :)
Jeśli chcemy by nasze dziecko umiało przepraszać i wiedziało, co oznacza to słowo, to musimy zacząć od tego by samemu go używać. Zdarzają się nam przecież przewinienia w stosunku do dziecka i osób z jego otoczenia. Czasem kogoś potrącimy, czasem podniesiemy głos. Nie bójmy się wtedy przeprosić. Takie proste słowo należy się nawet najmniejszemu dziecku, nawet takiemu które w naszym mniemaniu nie rozumie jeszcze co do niego mówimy. Dziecko w dużej mierze uczy się przez naśladownictwo, wobec tego gdy my umiemy przepraszać, ono też dość szybko zrozumie o co chodzi...
Oczywiście, gdy dziecko podrośnie, można podejść do tematu nieco aktywniej i jeśli zdarzą się jakieś przewinienia, co jak wiemy pojawia się prędzej czy później, to nie starajmy się wymusić na nim przeprosin, lecz porozmawiajmy o tym co się stało. O tym, co czuje dziecko, dlaczego tak postąpiło i o tym co czuje druga strona konfliktu. Często możemy dowiedzieć się wtedy wielu zaskakujących rzeczy. Nauczymy też w ten sposób nasze dziecko wyrażać własne emocje. Wiadomo, że najłatwiej jest gdy w pobliżu znajduje się osoba nie uczestnicząca w konflikcie. Wtedy to ona może spokojnie poprowadzić rozmowę. Jeśli takiej osoby nie ma, warto wziąć dziesięć głębokich oddechów by rozmowa przebiegała spokojnie (lub nawet poczekać kilka minut, byle tylko się uspokoić). I dopiero, gdy dziecko zrozumie, że coś jest nie tak ,to można delikatnie zachęcić je do przeprosin: jak myślisz czy można jakoś zrobić by mama/tata/siostra/brat poczuli się lepiej? Może można przeprosić... Lecz jeśli dziecko nie chce, nie ma co naciskać. Przymus tak naprawdę niczego nie uczy a jedynie powoduje frustrację, poczucie krzywdy i niezrozumienia.
Osobną kategorią zachowań są sprawy, które wydarzają się z uczestnictwem ludzi obcych, na ulicy, w autobusie, czy sklepie. Jak wiemy przypadkowi przechodnie najlepiej wiedzą jak wychowane powinno być nasze dziecko... Ponieważ w takich sytuacjach zazwyczaj nie ma możliwości spokojnie porozmawiać, to ja przepraszam za dziecko, a z córką spokojnie rozmawiam o tym co zaszło (jeśli wogóle taka rozmowa jest potrzebna...).
Oczywiście w przypadku dwójki dzieci sprawa się komplikuje, ale tym bardziej wymagają one dobrze poprowadzonej rozmowy z dziećmi. Bo to, że jedno z nich płacze nie oznacza automatycznie, że drugie jest winne. Prawda, jak wiemy, zazwyczaj znajduje się gdzieś pośrodku... Warto przyswoić  sobie trochę montessoriańskie rozwiązanie konfliktu przedstawione tutaj.
Uczmy nasze dzieci mądrego podejścia do własnych emocji i wartości słów, by w przyszłości stały się mądrymi istotami :)